3/01/2011

story of my life

Last weekend was supposed to be a 4-day weekend. Haha not for me! I had a 5-day weekend. On Tuesday Andrea and Bekah left early for DECA (debaty itp.), so I was alone. Our clock in the family room wasn’t working correctly and, as my phone doesn’t work anymore ;(, I thought I had a lot of time and basically, I was waiting there for like 25 min until middle school bus arrived and my two little guy friends told me to go home haha. So that’s what I did and I called Andrea, she didn’t answer so I left her a message on her voicemail and then she called me back and, SURPRISINGLY, she wasn’t angry! Actually, she was laughing. Weird O.o So I had an awesome day for myself.

Niestety, środa i czwartek były beznadziejne, jeszcze w szkole było spoko, ale w domu było beznadziejnie. Bo głupie Amerykańce boją się jeździć w „śniegu”, więc byłam stuck w domu i nie mogłam iść na siłownie z Andreą, czyli basically nie miałam sportu przez kilka dni, czyli nie miałam wystarczająco dużo endorfin. Bo niestety, ale pancakes z opakowania nawet nie smakują jak pancakes ;( No a w piątek to już masakra totalna była, w szkole byłam wkurwiona, ale na szczęście było minęło i po szkole poszłam na balet i solarium i było giiiiiit :) „słońce”+sport+przyjaciółka to jeden z najlepszych sposobów na poprawienie humoru. Ach, no bo Andrea była ze mną. I jak wróciłyśmy do domu, to I think that we hit the highest level of exhaustion and efekty widać poniżej :D generalnie, to chyba wszyscy niedługo będą myśleć, że my jesteśmy nienormalne, tak naprawdę. Ile się naśmiałyśmy, to masakra. W sobotę dzielnie wstałyśmy o 6 rano (kładąc się spać o 3 :D) i wyruszyłyśmy na podróż do McDonalda i siłowni. Bekah jechała do swojego boya na 7, bo jechali na snowboard, więc musiałyśmy się zabrać z nią. Także poranek, do 8, spędziłyśmy w Mc z Murzynkami, które bardzo chciały z nami gadać, bo jedna z nich zawsze byłą koleżanką exchange students w high school i była bardzo interested in us. Myślałam, że mnie z równowagi wyprowadzi, ale ona chyba nie zdawała sobie sprawy, że jest 7 rano i niektórzy ludzie by chcieli się zdrzemnąć. O 8 we hit the gym i przez godzinkę prawie sobie biegałyśmy, potem poszłyśmy na yogę na godz., potem na zajęcia z hula hoop przez 45 min. i potem znów do weight room. Było freakin’ awesome. Kocham hula hoop <3 I było takie wyjebane, gigantyczne i mega ciężkie. O dziwno, jeszcze nie mam zakwasów na brzuchu ;) ochhh, ile bym dała żeby co tydzień w sobote jeździć na 4 h do gym.

Potem pojechałyśmy do Andrei, przygotowałyśmy się na quinceanerę – 15 urodziny w Meksyku/Brazylii/innych państwach, bo Andrea szła i mi w piątek zaproponowała. Miałam do wyboru albo imprezę z ludźmi z college w Seattle area i wracanie z pijaną kierownicą haha, dobra z pijanym kierowcą płci żeńskiej, albo quinceanerę z zapewnioną dobrą zabawą, bo Andrea i ja = śmianie się ze wszystkiego. Zrobiłam baaaaaaaaaaardzo smart choice, bo po 1: nadal żyję i nie jestem w więzieniu, a po 2: ludzie, z którymi miałam jechać nawet nie pojechali, bo padał śnieg i mama jednej dziewczyny im nie pozwoliła jechać hahahahahahahaha. Także uniknęłam bycia stuck u kogoś tam w domu :D A quinceanera, mimo że nie była taka fancy jak w Meksyku czy Brazylii (bo mi koleżanki z tych dwóch krajów opowiadały o swoich), to było super. Meksykański taniec jest baaardzo łatwy na poziomie początkującym, przy okazji jest tak śmieszny, że masakra. Od 9:20 możecie trochę zobaczyć ;P http://www.youtube.com/watch?v=qgqY_yDVmtI  Niestety, nie częstowali piwem/whisky/tequilą, jak to robią w Meksyku ;( Ale i tak wybawiłam się haha. Po jakimś czasie spotkałyśmy takich kolesi z naszej szkoły (jeden jest hoooot, ale niski ;( i ma krzywe zęby ;P), więc było genialnie. Generalnie gadaliśmy o wszystkim, pokazałam jak pięknie się nauczyłam tańczyć w meksykańskim stylu, kolega (ten hot) pokazał mi jak się tańczy z kimś (tym kimś byłam ja :D) i było freakin’ awesome <3 Och, potem zobaczyłam jak wziął jakąś dziewczynę i tańczyli coś jak salsę przez jakieś może 10 sek i był amazing <3 uch, chłopak tańczący salsę <3 dobra dupa. Niestety, miał 3 podejścia do zapytania się mnie czy z nim zatańczę. Dwa wymagały tak właściwie mnie „zapytania” się jego czy z nim zatańczę, a trzecie niestety zostało zrujnowane przez fakt, że musiałam jechać do domu, bo koleżanka, z którą wracałyśmy z Andreą musiała wyjechać o 12 ;( głupie curfews ;( Jak wracałyśmy do domu, to nie miałam głosu totalnie, no i z Andreą nam odbijało, więc 3 inne osoby, które były w samochodzie miały z nas niezły ubaw. Kolega, który nas odwiózł nazywał mnie Poland i był śmieszny haha. W ogóle to gadałam po hiszpańsku, angielsku, chińsku i polsku tego wieczoru. Andrea też <3 umie powiedzieć: kurwa, pranie, sympatyczny, proszę, prosię i trochę też „dziękuję”. Hispanic people mają znacznie łatwiej z polskim niż Amerykanie. Jak wchodziłyśmy do domu, to obie czułyśmy się jakbyśmy wracały po dobrej, normalnej, imprezie.

Dzięki temu, że poznałam Andreę nie mam złej opinii o Meksykanach :D że są brzydcy i głupi. Są tak właściwie bardzo porządnymi ludźmi. Może nie mówię tu o Amerykański Meksykanach, ale o tych prawdziwych. Haha poza tym Andrea wyjaśniła mi, że ci brzydcy Meksykanie to tzw. Oaxaqueños – z Oaxaca i oni przyjeżdżają do Ameryki i robią Meksykanom złą opinię ;P dla mnie to coś jak ci wszyscy Polacy, którzy wyjeżdżają do Anglii etc., nie, nie obrażam tu nikogo. I teraz za każdym razem jak jest ktoś brzydki (o! oni są jeszcze niscy do tego ;P), to się pytam Andrei czy to Oaxaqueño haha ;P Dobre zrzuty są.

Ostatnio gadałam z Andreą o czymś i chciała powiedzieć „seal”, ale nie pamiętała tego słowa, więc się jej pytam jak jest to zwierzę po hiszp., a ona mi z foką wyskakuje. Tylko że z foką przez c, czyli foca, ale tak samo się czyta i jest super <3

Host matka Andrei jest nie do wytrzymania – jak wiele Amerykańskich rodziców. Gdy do niej przychodzę, to ciągle chce z nami być, jak zejdziemy do kuchni, to od razu na nas naskakuje z tym, co możemy zjeść, co rbimy, co będziemy robić, jak było jeśli gdzies byłyśmy itp. Masakra, coraz ciężej się to znosi, ale damy radę! ;P

Dziś jest poniedziałek, zimno jak cholera, ale nie pada ani deszcz, ani śnieg, z komputera leci Kid Cudi i Burial, siedzę sobie sama w zimnym domu, bo jestem za leniwa, żeby włączyć kominek ;P szkoła była całkiem spoko, tylko że ludzie na lunchu są nudni :< może się kiedyś przeniosę gdzieś, ale wątpię :< Na matmie robimy trygonometrię, więc już rzygam nią i całkowicie sobie olewam, fuck that, nie będę robić trygonometrii po raz 3, szczególnie że tutaj nawet matmy nie umieją uczyć. Ach zamówiłam sobie ciuchy na graduation, nie kupowałam żadnych bluz, T-shirtów „rocznikowych”, więc będę miała tylko togę, to coś na głowę i tassel, ten eee breloczek hah.

Plany na ten weekend: bowling z Alex i jej znajomymi z okazji jej urodzin i opera – Don Quijote – jeśli znajdę ride :/ bo rodzinka jedzie do cabin. Bardzo, bardzo, bardzo się cieszę, że zostaję po raz kolejny ;P W Polsce powinniśmy mieć zdecydowanie więcej hucznych imprez na urodziny. Np. taka quinceanera Andrei to zabawa na przynajmniej 300 osób, pełno jedzenia, picia, tańca, jak widziałam zdjęcia, to genialna impreza. No i brakuje nam troszkę optymizmu… :< ale Meksykanie i inni Brazylijczycy mają ciągle słońce, to to trochę tłumaczy haha ;P

ach, własnie, zapomniałam. Rada dla przyszłych exchange studentów: życie może być milion razy ciekawsze jeśli wyjedziecie na wymianę do Meksyku, Brazylii, Hiszpani... Do miejsca, gdzie jest jakaś kultura, mam na myśli oczywiście kulturę trwającą dłużej niż 300 lat;) gdybym miała wybierać jeszcze raz wybrałabym Hiszpanię lub Brazylię, no doubt! Ale mimo tego nie żałuję, wiem teraz, że Ameryka jest przereklamowana, przynajmniej dla mnie ;)
Estoy blanco! :<





oh, I almost forgot to tell you: Johnny says hi

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Johnny <3 miljony!
dżony lover - Ula

Free Hit Counter